czwartek, 11 grudnia 2014

Nie chce mi się wymyślać tytułu.

Wczorajszy dzień był inny. Jak całkiem lekki, miły przerywnik. Dziś wróciłam znowu do stanu poprzedniego. Nie mogę pozbierać myśli. Czuję jakiś... ciężar. Nie wiem jak to nazwać.


Dobrze, że jutro mogę zostać w domu. Może to mi dobrze zrobi. Nie wiem. Mam nadzieję.

---

EDIT: Jeszcze raz. Jeszcze raz spróbuję napisać.

Jestem przytłoczona. I zmęczona. Czym? Niedosypianiem. Pracą. Tempem tego wszystkiego co dzieje się wokół mnie. Ruchem. Hałasem. Sztucznym światłem. Rozmowami. Nieustannymi staraniami by żyć, nadążyć, zrozumieć i nie oszaleć. Ostatnio ciężko znaleźć mi czas, żeby odpocząć i chyba własnie przeholowałam. Dalej już nie mogę.

Skąd wiem, że już nie mogę? Współlokatorka zawiesiła na ścianie w przedpokoju kalendarz 2015 pod spodem aktualnego. "Rolnictwo i hodowla oczami dziecka". Z rysunkami. Chciałam obejrzeć. Przystanęłam i zaczęłam przewracać strony...

Wszyscy uśmiechnięci. Wszyscy zadowoleni. Rolnik karmi uśmiechnięte kury. Na rysunkach widać różowe rozanielone świnie i wyszczerzone, energiczne konie. Sielanka.

Zaczęłam przewracać strony coraz szybciej, jakbym mogła tam coś znaleźć.

Nie wierzę. No nie wierzę. Czy wszyscy tak to widzą? Czy wszyscy tak myślą? Gdzie w tym realia ferm, i zagród, które w końcu lądują na talerzu już jako mięso? Gdzie codzienność? Gdzie krew, udręka i śmierć, jako nieodłączny element życia na tym świecie? Dlaczego nie ma tu po tym ani śladu, jak gdyby w ogóle nie istniało?

A co ja tu chciałam zobaczyć? Prawdę?

Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa...

Kalendarz odpadł od ściany. Zsunął się. Chciałam go znowu zawiesić, ale główka gwoździa okazała się być zbyt szeroka w stosunku do średnicy otworu w kalendarzu. Potrzebne by było skupienie i precyzja, żeby umieścić go znowu na miejscu i to teraz, kiedy ja własnie źle się czuję. Więc męczyłam się, żeby to zrobić - ale z marnym skutkiem.

I wtedy nagle trafił mnie szlag.

Zacisnęłam pięść i brutalnie, z całej siły uderzyłam. Potem jeszcze raz. I jeszcze... Kalendarz dość szybko nabił się na gwóźdź. Gdy był już na miejscu nie przestałam i dołożyłam jeszcze kilka razy, aż gwoźdź się skrzywił. Oczywiście zrobiłam też sobie krzywdę, ale wtedy tego w ogóle nie poczułam, ani o tym nie myślałam. Potem odwróciłam się, skierowałam do pokoju, trzasnęłam drzwiami, usiadłam i schowałam twarz w dłoniach.

Ból poczułam dopiero dobrą chwilę po tym jak przestałam słyszeć bicie swojego serca i szum krwi w uszach.

Więc: nie mogę dalej.
Muszę odpocząć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz